Wychowałem się w domu,
w którym królował brydż. Przewinęła się przez niego galeria barwnych postaci. Gracze owiani papierosowym dymem rozprawiali o robrze czy innej czapie. Niewiele z tego rozumiałem, bakcyla brydżowego nie złapałem nigdy. Tato udzielił mi jednej lekcji i orzekł, że lepiej, abym się zajął piłką ręczną.